<powrót zakladka

Siła zdecydowania i wyobraźni przeciw dewastacji i ruinie

czyli o tym, jak pofabryczne zabytki w Luboniu

zyskały szansę na przetrwanie…

 

Jeszcze niedawno wydawało się, że nic nie uratuje zabytków monumentalnej architektury przemysłowej, przy ul. Armii Poznań w Luboniu, przed całkowitą ruiną. Odkąd przestała funkcjonować fabryka drożdży, należąca do Wielkopolskiego Przedsiębiorstwa Przemysłu Ziemniaczanego, opustoszałe obiekty coraz bardziej niszczały. Zbieracze złomu wyrywali z niedostatecznie zabezpieczonych budynków metalowe elementy wyposażenia, odcinali fragmenty konstrukcji, teren zarastał chaszczami. Trwało to na tyle długo, że nawet Wojewódzki Konserwator Zabytków uznał stan techniczny części obiektów za krytyczny. Pewnie dlatego pozostawiono wybór, co do remontu lub wyburzenia fabrycznego komina, nabywcy dużej części dawnej fabryki Sinnera, którym w 2005 r. został mieszkaniec Lubonia-p. Marek Zimliński.

–Powody kupna zdewastowanych obiektów w moim przypadku były zupełnie prozaiczne- mówi dziś p. Zimliński. -Chciałem kupić ten „kawałek fabryki” ponieważ dłużej nie mogłem uprzykrzać życia sąsiadom przy ul. Dąbrowskiego, w Luboniu, gdzie od kilku lat prowadziłem usługową działalność gospodarczą, polegającą na transporcie samochodowym. Kilka samochodów ciężarowych, jeżdżących po dość wąskiej ulicy w dzień i w nocy, było znaczną uciążliwością dla okolicznych mieszkańców. Zdawałem sobie z tego sprawę, ale do czasu cząstkowej sprzedaży terenu pofabrycznego moje próby nabycia odpowiedniej działki pod działalność gospodarczą w Luboniu były bezskuteczne! W 2005 r. udało się. Firma P.H.U. Marek Zimliński została właścicielem najstarszej części obiektów dawnej drożdżowni Sinnera, wraz ze wspaniałym, ale mocno skruszałym już kominem… Kiedy nowy właściciel objął teren w posiadanie, stanął przed decydującym wyborem: zburzyć co się da, czy rozpocząć renowację i zachować pierwotny charakter starych budynków? Marek Zimliński długo się nad tym zastanawiał. Przeważył fakt, że jego firma prowadziła również działalność w branży budowlanej oraz… sentymenty z czasów dzieciństwa. Ten walący się dziś komin kiedyś wskazywał przecież miejsce, gdzie jako uczeń Szkoły Podstawowej nr 1 w Luboniu przychodził z klasą do kina! Pan Marek, mając w ręce ekspertyzę konserwatorską, zezwalającą na wyburzenie, w zamyśleniu obchodził zarośnięty krzakami komin kiedy znalazł metalową pokrywę włazu, która jakimś cudem ocalała przed rabunkowym „odzyskiem złomu”. Na pokrywie odczytał napis: 1903. Był to rok uruchomienia komina fabrycznego, jednego z pierwszych obiektów nowoczesnej fabryki drożdży, zbudowanej od podstaw przez pruskiego przemysłowca, na początku XX wieku, nieznanej przedtem nikomu wsi Luboń, pod Poznaniem. Pan M. Zimliński potraktował wtedy zastaną sytuację jak wyzwanie. Postanowił rozpocząć renowację zabytków, zaczynając od komina! Nie wiedział wówczas, że najpierw trzeba będzie usunąć ręcznie 60 ton sadzy z ceglanej gardzieli! Kiedy się o tym przekonał, „zaparł się” jeszcze bardziej! Wynajęta ekipa alpinistyczna przez prawie rok prowadził „na” i „w” fabrycznym kominie prace remontowe. Dziś efekty tej pracy, w postaci wspaniałego, jasnego ornamentu na ciemnym tle, widać już z daleka. Komin został uratowany, ale jego osuszanie nadal trwa. Wewnątrz została zamontowana specjalna turbinka, która reguluje przepływ powietrza i stymuluje powolne odparowywanie wilgoci z grubych, murów (na zdjęciu wnętrze komina). Teraz przyszła kolej na budynki. Zanim przystąpiono do remontu właściciel zwiedził wiele miejsc, w których firmy konserwatorskie prowadziły prace na elewacjach zbytków. Obejrzał czyszczenie elewacji Zamku Poznańskiego i zabytkowych kamienic w Krakowie. Zasięgnął informacji o dostępnych na rynku preparatach chemicznych do czyszczenia elewacji ceglanych i wszystkie wypróbował na miejscu, w Luboniu. Okazało się, że są mało skuteczne. Fabryczne złogi na czerwonej cegle-licówce nie dawały się usunąć bez pozostawiania plam i przebarwień… Po wielu próbach znalazł się na szczęście skuteczny środek czyszczący- okazał się nim zwykły piasek (oczywiście odpowiedniej grubości), którym, metodą „na mokro”, teraz piaskuje się ściany zewnętrzne i zdziera czarny, smolisty nalot. Pod stuletnim brudem jest piękna, czerwona elewacja, ujęta w szlachetne formy architektoniczne, ale także sporo miejsc, wymagających odtworzenia i naprawy… Prace remontowe są prowadzone „siłami własnymi”, jednak systematycznie się posuwają i nawet przechodząc ulicą widać ich skuteczność. Żeby przywrócić wszystkim obiektom, będącym dziś we władaniu M. Zimlińskiego ich dawną krasę, potrzeba jeszcze dużo czasu. Trzeba też usunięcia pewnych „zaszłości”, szkodliwych dla zabytków. Jedną z nich jest droga dojazdowa do firmy produkującej beton. Drgania ciężkich samochodów nie służą starym fundamentom i dlatego jak najszybciej należy ją przesunąć na odległy kraniec fabrycznego terytorium. Co będzie potem? Być może w pofabrycznych obiektach powstaną modne „lofty”, galerie handlowe i artystyczne? To wszystko jest możliwe. Najpierw jednak stan techniczny zabytków musi pozwolić na jakiekolwiek użytkowe wykorzystanie! Nowy właściciel ma zajęcie dla swoich pracowników na kilka najbliższych lat! W przypadku lubońskiej fabryki drożdży potwierdza się przy okazji stara prawda, że trudniej coś odrestaurować niż wybudować! Z zachowanych archiwaliów widomo bowiem, że fabrykę zbudowano w imponująco szybkim tempie- bo zaledwie w ciągu półtora roku od rozpoczęcia budowy do uruchomienia (jej uroczyste otwarcie odbyło się w listopadzie 1904 r.). Niemieckie gazety z dumą informowały swoich czytelników, iż w nieznanej nikomu wioszczynie pod Poznaniem właśnie zaczyna funkcjonować wspaniała, zbudowana od podstaw fabryka drożdży, na którą składają się : ogromna drożdżownia (mająca 7 kondygnacji) i niewiele od niej mniejsza słodownia (6 kondygnacji), spichrz zbożowy, wieża ciśnień, chłodnia kominowa, kotłownia (ze wspaniałym kominem), zakład produkcji opakowań, maszynownia wraz z warsztatem oraz gorzelnia, kantyna pracownicza i budynek biurowy… Nędzne resztki tych wspaniałości mogą przetrwać tylko dzięki uporowi nowego właściciela i wydaje się, że przetrwają!

Tekst i foto.  I. Szczepaniak

 

                                                                          <powrót